Zapewne link do tego wpisu pojawił się pod jednym ze zdjęć z zestawienia opublikowanego przeze mnie w kwietniu. Czuję jednak, że powinnam mu poświęcić oddzielne wspomnienie, ponieważ oddaje atmosferę, która towarzyszyła mi podczas pisania książki o domu na Warmii ("Ratunku, marzenia!") w... domu na Warmii.
Oto fragment:
Dziś mocne wrażenia przyrodnicze. Widziałam tamę bobrową, tamę bobrzą. Niesamowite!!!Natychmiast umieściłam to w książce.
Poza tym zamiotłam kuchnię (w ramach rozrywki pomiędzy poszczególnymi etapami pracy nad powieścią), a w tej chwili gotuję makaron. Ponieważ przezornie nie wzięłam ze sobą żadnej lektury – czytam gazety na podpałkę. To mniej wciąga niż interesująca powieść, więc mniejsze ryzyko odciągnięcia od pracy. Słowem - a właściwie dwoma słowami – totalny minimalizm.
Piszę pomału, ale piszę. Nigdy nie byłam w tej dziedzinie sprinterką. Zresztą pisanie to nie wyścigi. Choć można odnieść takie wrażenie, gdy trzeba zdążyć przed terminem.
Tak czy owak doszłam do takiego etapu, że wzruszam się pisanymi przez siebie słowami. Dziś uroniłam nawet parę łez nad laptopem.
Kto ciekaw dalszego ciągu moich zmagań z literacką materią (a również "nadzwyczajnych wydarzeń", które je poprzedziły) - może zajrzeć TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz