środa, 24 kwietnia 2013

Pisarka i potragany na Warmii

Nie wiem jak to jest. Ledwo założyłam warmińskiego bloga, natychmiast odechciało mi się w nim pisać. (czyżbym uznała zadanie za wykonane ;)) Stąd opóźnienia w publikacji kolejnego wpisu - od powrotu minęło już kilka dni i za chwilę wyjeżdżamy ponownie . Szczęśliwie wystukałam parę zdań offline jeszcze na Warmii i mogę je teraz teraz przekleić:

Wygląda na to, że sezon zimowy mamy wreszcie za sobą. Bociany już w gnieździe (ponoć przyleciały trzy dni przed nami), a za domem imponujące bobrowe rozlewisko.
J. (nasza najbliższa sąsiadka) mówi, że z powodu przedłużającej się zimy wszystko się opóźni, ale jeśli uda się posiać przed dwudziestym to jeszcze będzie ok.
Dom udało się „uruchomić” bez przeszkód, co samo w sobie jest sporym osiągnięciem. Dotychczas zawsze spotykały nas jakieś niespodzianki. Tym razem nic się nie zepsuło, ściany nie spleśniały, woda z kranów leci, mysie bobki w ilościach śladowych. Sama radość!!!
W tej sytuacji nawet fakt, że wciąż nie mamy dawno zamówionych drzwi specjalnie nie zepsuł nam humoru. Stolarz miał zrobić je zimą. Nie zdążył... zacząć, choć zima w tym roku była wyjątkowo długa. Czyżby kolejny chimeryczny stolarz artysta? Znamy tu już jednego. Zaczynam się nawet zastanawiać czy te cechy nie są jakoś związane z zawodem stolarza. 
Tymczasem z pobliskiego tartaku przywiezione zostały deski na podłogę... estońskie o ile się nie mylę. Czemu estońskie? To zagadka. Wszak drzew dookoła dostatek i co i rusz natykamy się na jakąś wycinkę. Niestety nie zawsze w tym miejscu co trzeba. Darek strasznie się zdenerwował, kiedy zobaczył, że przy drodze wyjazdowej z Ornety w stronę Elbląga wyciętą piękną, starą aleję dębową.

Kwietniowa wizyta ma charakter raczej „roboczy”. Ja piszę nową książkę, tudzież parę innych rzeczy, a Darek nadgania prace remontowe. Nie mamy więc specjalnie czasu na wycieczki. Pojechaliśmy jednak tradycyjnie do Fromborka. W niedzielę – 14 kwietnia na Zalewie było jeszcze sporo lodu, jednak wśród ptaków panowało ogromne poruszenie.

Zrobiliśmy też kilka sympatycznych spacerów.
Dawno nie widziałam tylu żurawi. Jednego nieomal na wyciągnięcie ręki (z okna samochodu). Co nie oznacza, że jest ich więcej niż zwykle. Prawdopodobnie są po prostu mniej płochliwe. Z powodu głodu. Biedaki mają za sobą ciężki okres. Słychać je było już podczas naszego poprzedniego pobytu, na początku kwietnia.


(pisane offline, 17.04.2013r.)

P.S. Pewną atrakcją była wizyta w naszej chałupce urzędników Agencji Rolnej Skarbu Państwa (z Olsztyna).
- Zaprosiłem ich do Państwa... na kawę - oświadczył z rozbrajającą szczerością I. (sąsiad, którego łąki graniczą z naszą ziemią). - Ale potem się odwdzięczę.
Zdaje się liczył, że prezentując "atrakcję turystyczną" wsi, czyli panią pisarkę i wymykającego się wszelkim klasyfikacjom Darka ("a ten pan... to chyba jakiś rzeźbiarz, taki potargany") zyska sobie ich przychylność (przyjechali z jakąś kontrolą na jego pole). Jak sprawa się zakończyła, tego nie wiem.

Kolejne P.S. Na razie pokazuję kilka zdjęć z mojej komórki, która najwyraźniej upodobała sobie estetykę Orwochrom. Wszystkie z wspomnianej już wizyty nad Zalewem Wiślanym. Jest jeszcze sporo (fajniejszych zdjęć) w komórce Darka i w naszym Nikonie. Mam nadzieję, że uda się je opublikować jeszcze przed wyjazdem.
"Lodołamacz", który z bliska okazał się rybackim kutrem ;) 
Na molo...
i w porcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz