środa, 10 kwietnia 2013

Warmińska oaza

To właśnie zobaczyliśmy przez okno naszego warmińskiego domu trzy lata temu

W pierwszym poście dotyczącym Ławek (to nazwa naszej warmińskiej wsi) wymyśliłam całkiem chyba nośną formułę opisywania ławczańskich wydarzeń. Najpierw notatka o teraźniejszości, potem kolejne, pogłębiające się retrospekcje, a na zakończenie jedna z zasłyszanych tutaj historii. Tak się bowiem składa, że opowieść o Ławkach to nie tylko perypetie związane z remontem, to również coś więcej niż fascynacja tym miejscem naznaczonym trudną i niezwykłą historią. To opowieść o marzeniach sięgających głębokiego dzieciństwa. Opowieść pełna pytań, czy marzenia zawsze warto realizować, czy raczej „nie o to chodzi by złapać króliczka, lecz o to, by gonić go”. To również historia mojego związku, ponieważ zjechaliśmy z Darkiem Polskę nieomal we wszystkie strony w poszukiwaniu wymarzonego domu, na wymarzonym odludziu.

Powyższy fragment pochodzi z wpisu opublikowanego na moim blogu 14 kwietnia 2010. Pisałam go jednak offline nocą z 9-10 na kwietnia, czyli dokładnie w przeddzień katastrofy smoleńskiej. 
Siedzieliśmy sobie w naszej warmińskiej oazie  (bez radia, telewizji, z ograniczonym dostępem do netu),  dyskutując o teleobiektywach i nie wiedzieliśmy nic o świecie. Z błogostanu wyrwał nas telefon syna. To była szokująca wiadomość. Zwłaszcza, że odcięci od mediów nie mieliśmy dokładnych wiadomości. Nic więc dziwnego, że w poście, do którego dziś odsyłam jest również o katastrofie. Niezwykłe jest to jak w miarę upływu czasu zmienia się podejście do niektórych wydarzeń. Pamiętniki, dzienniki, blogi... pozwalają to prześledzić.

Wracanie do dawnych wpisów pozwala też zobaczyć jak raz napisane słowa wpływają na te, które napiszemy później. Aby wyjaśnić o co mi chodzi przytoczę cytat z opublikowanej w 2011r. książki pt. "Ratunku, marzenia!" 

- A może nie o to chodzi, by złowić króliczka, tylko by gonić go - zastanawiał się (tata) dwa lata temu, również podczas powrotu z wakacji.
- Jakiego króliczka? - zainteresowała się Helenka, która ma niezłego fioła na punkcie zwierzaków. - To lepiej go złapmy, żebym mogła go zahodować!
I wówczas rodzice musieli jej wyjaśnić, że to słowa dawnej piosenki, a chodzi w nich o to, że czasami sama droga do celu jest ważniejsza od niego samego.
- Na przykład nasze wyprawy w poszukiwaniu wymarzonego domu - tłumaczył tata. - Jeszcze, co prawda, go nie znaleźliśmy, ale ile fantastycznych miejsc przy okazji odkryliśmy, ile przygód przeżyliśmy... Tego nam nikt nie odbierze.
Nie jestem jednak pewien, czy Helka złapała, o co rodzicom chodzi.
- Ja chcem króliczka!  Ja chcem króliczka! - zawołała entuzjastycznie. - Będem dla niego najlepsza na świecie i nazwem go Cela.
- Cela? - zdziwiła się mama.
- No sami mówiliście, że ta cela do osiągnięcia...
- Hyba cel? - poprawiła młodszą siostrę Julia, która przysłuchiwała się rozmowie z kwaśnym wyrazem twarzy. 
Tak czy inaczej kilka dni później pojawił się w naszym domu nowy lokator - miniaturowy królik o wdzięcznym imieniu Cel. Marzenia Helki zawsze się spełniją.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz