poniedziałek, 17 lutego 2014

Kto wie jak powstają mrożone fale?

Wiem, wiem. Strasznie zapuściłam "dom na Warmii", a "dom" na blogu tym się różni od domu w realu, że jak się go zapuści to samo nic nie "wyrośnie"- nawet kurz.
Jak już tu chyba wspominałam pod koniec ubiegłego roku mieliśmy dwa podejścia do wyjazdu. Oba nieskuteczne z powodów głównie motoryzacyjnych.
- W styczniu to już na pewno jedziemy - oświadczył Darek. - No chyba, że przywali -20 stopni.
Przywaliło. A my... i tak pojechaliśmy. Trafiliśmy akurat na ten krótki w tym roku czas prawdziwej zimy. Dało się wytrzymać. Choć pierwsze dni w zmrożonym - w sensie dosłownym, w niektórych miejscach na ścianach była gruba warstwa szronu - domu były dla nas zmarzluchów ciężkie . Za to w dniu wyjazdu zrobiło się całkiem przyjemnie.
Nie obyło się oczywiście bez drobnych niespodzianek. Dość jednak lajtowych w porównaniu z tym, co dom serwował nam w przeszłości.  
Jedna z nich zafundował nam samochód. Pewnego mroźnego poranka, akurat w dniu w którym mieliśmy jechać nad morze, zastrajkował i po prostu nie odpalił. Szczęśliwie problem dość szybko udało się rozwiązać, przy pomocy naszych sympatycznych sąsiadów. Zrobiło się jednak za późno, by jechać nad morze.Pojechaliśmy więc... zgadnijcie gdzie?  
 
Tak. Tak. Tradycyjnie do Fromborka. Nad Zalew Wiślany. Takie skute lodem prawie morze robi niesamowite wrażenie.  
Największe jednak wrażenie zrobiły na mnie zatrzymane zamarznięte fale.
Czy to możliwe, że mróz jest tak aż "szybki" aby schwytać falę zanim opadnie?  

Pytanie to przyszło mi do głowy ponownie, kiedy przez okno samochodu ujrzeliśmy jeszcze jedno "dzieło" mrozu. Dzieło, które nas zmroziło.
Na poboczu leżał lis. Z wycelowanymi w niebo łapami wyglądał jakby właśnie się przewrócił. Jakby mróz zadziałał niczym stop-klatka zatrzymując jego obraz dokładnie w chwili szamotaniny ze śmiercią.  

Żeby nie kończyć wpisu tak ponurym obrazem, publikuję zdjęcie z darami od  Kasi C - mojej drogiej przyjaciółki . Zorientowawszy się, że mamy fioła na punkcie starych, wiejskich sprzętów, postanowiła przekazać kilka "eksponatów" do naszego warmińskiego "skansenu". To jeszcze nie wszystkie z kasinych prezentów. Pozostałe czekają na "przysposobienie" w naszym mazowieckim domu.
P.S. Jakby co, to (oprócz wielu innych sprzętów), brakuje nam również kieliszków do jajek na miękko. Jak widać... potrzeba wynalazku ;) 

2 komentarze:

  1. Dom położony bardzo podobnie do naszego. W naszej okolicy pełno takich wzgórz, może jesteśmy sąsiadami?

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście krajobrazy wyglądają bardzo podobnie. Obawiam się jednak, że nasze domy dzieli trochę kilometrów. Nasza wieś położona jest w powiecie braniewskim (między Pasłękiem i Braniewem). Jednak z perspektywy "podwarszawy" (na co dzień mieszkamy w jednej z podwarszawskich miejscowości) to rzeczywiście sąsiedztwo :)

    OdpowiedzUsuń