Powyżej nasza chałupka z perspektywy siedziby naszych... sąsiadów. Jedną z zachęt do zakupu domu w Ławkach były położone nieopodal rezerwaty bobrów.
Nic więc dziwnego, że nieomal od pierwszych dni szukaliśmy w okolicach bobrów i bobrowisk. Bobra widzieliśmy tylko raz - przy okazji jednej porannych wypraw nad jezioro Pierzchalskie. Jeśli zaś chodzi o bobrowisko to, jak widać na załączonym obrazku, w pewnym momencie pojawiło się ono pod samym domem. Można powiedzieć, że bobry zbliżały się do nas stopniowo osiedlając na płynącym nieopodal strumieniu. Bliżej i bliżej...
I jeszcze jedna ciekawostka. Wiele osób radziło nam, żebyśmy powinniśmy spiętrzyć strumień w wąwozie. Dzięki temu będziemy mieli pod domem jezioro. Jak widać bobry zrobiły to za nas.
(zdjęcie zrobione na przedwiośniu, które w tym roku wypadło w połowie kwietnia)
A tu kolejne fotografie sąsiedzkiej siedziby, tym razem z przełomu kwietnia i maja.
Obserwując ostatnio bobrowisko nabrałam podejrzeń, że nasi sąsiedzi już się już się wyprowadzili. Albo ktoś im pomógł? Nie wszyscy kochają bobry jak my. Zwłaszcza, gdy mają w perspektywie zalanie np. podwórka. Ale, może brak nam jeszcze wiedzy i cierpliwości, żeby podejrzeć te skryte istoty.
I znów cofamy się do połowy kwietnia. Najbliższy sąsiad (no ten to z niczym się nie kryje) chętnie żeruje na bobrowisku. Takie cudne obrazki można zobaczyć przez nasze okno. Zdjęcie trochę nieostre, najwyraźniej ręka mi drgnęła z przejęcia, ale nie mogłam się powstrzymać publikacją. Tak bardzo chciałam się nim pochwalić.
A tu ociekająca bocianim erotyzmem scena w domowych pieleszach. W tej chwili w gnieździe są już pewnie pisklaczki.
Siedziba naszych czerwonodziobych sąsiadów znajduje się tuż przy domu, na słupie elektrycznym. Wcześniej jednak (gdy kupiliśmy dom) gniazdo znajdowało się na położonej o wiele dalej i nie używanej w tej chwili oborze. I było puste. Ciekawą historię opowiedzieli nam sąsiedzi (tym razem, jak się domyślacie, mam na myśli ludzi). Podobno bociania siedziba opustoszała, po tym jak dom opuścili dawni gospodarze. Gdy kupiliśmy chałupkę bociany zainteresowały się gniazdem ponownie. Ostatecznie jednak zrezygnowały z gniazda na oborze i zaczęły budować nowe, na słupie. Pierwszy lęg był tragiczny. Żaden z małych boćków nie przeżył do odlotów. Czy to dlatego, że para była (prawdopodobnie) młoda i niedoświadczona? Czy też z powodu zbyt późnego ukończenia bocianiej budowy, a co za tym idzie opóźnionego lęgu? A może zawiniło wyjątkowa susza tamtego lata? Zapewne wszystko po trochu. Co więcej jeden z dorosłych ptaków też zginął.
Następnej wiosny na bocianim gnieździe znów pojawiła się para i od tej pory jest już tylko lepiej. Nawet nie przypuszczałam, jak wielką radość może sprawić fakt, że sąsiedzkie gniazdo opuszczają zdrowe bocianie dzieci. A ile frajdy sprawia obserwacja pierwszych lotów!
Bociani temat jest mi teraz szczególnie bliski, ponieważ piszę książkę, w której jednym z głównych bohaterów jest właśnie bocian.
Na tym zdjęciu jedna z odwiedzających nasz żab (a może wręcz mieszkanka naszego ogródka). Pozowała na tle kubka jak zawodowa modelka. Prawdopodobnie dlatego, że nie całkiem się jeszcze obudziła. Zdjęcie zostało zrobione rano, w połowie kwietnia.
I sąsiad z sąsiadkami, którzy chętnie wpadają do nas na wyżerkę. Nie ukrywam, że łączy nas, jakby to określić.. wzajemna zależność pokarmowa. Dzięki nim zawsze wiemy, że jemy jajka od szczęśliwych (tak przynajmniej nam się zdaje) kur.
I na zakończenie gość, sąsiad i sublokator w jednym. Ulubiony piesek z sąsiedztwa, który na czas naszego pobytu na Warmii chętnie się do nas przeprowadza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz