Najwyższy czas opublikować tekst, który ukazał się jakiś czas temu w "Zwykłym Życiu". Żeby nie tylko Czytelnicy tego magazynu, lecz również bywalcy mojego bloga mogli poznać historię naszego warmińskiego domu.
Integralną częścią artykułu są zdjęcia, które znajdziecie TUTAJ!
Zapraszam do czytania i oglądania!
Integralną częścią artykułu są zdjęcia, które znajdziecie TUTAJ!
Zapraszam do czytania i oglądania!
Rzeźba
pod tytułem „Dom”
Bohater tej opowieści ma ze sto lat
i nowiutkie serce (a nawet dwanaście serc – po jednym na każdy
miesiąc) w równie nowych, drewnianych okiennicach. Jest drobny i
odrobinę garbaty. Ale, jak mawiają miłośnicy tradycji, zbudowano
go z dobrego przedwojennego materiału. Sęk w tym, że nawet
najlepszy materiał się zużywa.
Och, gdyby tylko się starzał...
Proszę bardzo. Dla nas to nawet lepiej. Wszak jesteśmy tropicielami
zmarszczek i wszelkich innych faktur wyrzeźbionych przez czas w
strukturze drewna, tynku, czy przekazywanych z ust do ust opowieści.
Inaczej jednak sprawy się
przedstawiają ze wspomnianym już zużyciem materiału. Poluzowana
przez czas materia potrafi płatać figle. Koślawi mury zbudowane z
pruskiej cegły i zawraca bieg życiowych wątków. Piętrzy
przeszkody i konflikty, bez których, co prawda (tako rzecze każdy
poradnik pt.: „Jak napisać powieść lub scenariusz”) nie byłoby
dobrej historii, lecz które, zarazem, okrutnie komplikują życie.
Bo jest!
Bohater naszej opowieści ma na
pocieszenie duszę (a może nawet ducha!). I oko (okno?) do
fantastycznych miejsc. Ulokował się w połowie wzgórza (żeby
wiatr za bardzo nad nim nie hulał), z widokiem na malowniczy wąwóz
wykończony płynącym w dole strumieniem. Z jednej strony
bobrowisko, z drugiej bocianie gniazdo, z trzeciej nawołujące się
żurawie, a z czwartej – Dom Dobrych Sąsiadów. Słowem, każda
strona świata prawidłowo urządzona.
Czemu wkładam w opis budynku tyle
emocji, a na dodatek, wyrażam się o nim per bohater? Otóż przez
te kilka lat, które minęły od naszego pierwszego (z domem)
spotkania stał się on dla nas prawie osobą. Albo przynajmniej
naszym prywatnym dziełem sztuki. Zmaterializowaną książką, pełną
zapisanych w przedmiotach historii (niektóre wciąż czekają
na odczytanie). Użytkową rzeźbą pod roboczym tytułem „Jak
mazowieckie mieszczuchy wyobrażają sobie warmiński dom wiejski”.
Stąd zapewne nasze, kompletnie nieracjonalne z finansowego (i nie
tylko) punktu widzenia i niezrozumiałe (czasem nawet dla nas)
poświęcenia i wysiłki. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że
nienawidząc sprzątania i remontów przez kilka kolejnych lat
spędzałam urlop ogarniając poremontowe pobojowisko? Dlaczego mój
mąż – Darek, wygrzebując z pamięci wszelkie znane mu
wulgaryzmy, a nawet, nie powiem, wykazując w tym zakresie pewną
słowotwórczą inwencję, tynkował krzywo (żaden z miejscowych
tynkarzy tak nie potrafi), równie krzywe ściany naszej nowej-starej
chałupki?
- Po co remontujemy ten dom? - zadumał
się pewnego dnia, zamiast po raz kolejny rzucić mięsem - Bo jest!
- odpowiedział sam sobie, parafrazując słowa słynnego himalaisty.
Pisarka i rzeźbiarz
Żeby jakoś te nasze wysiłki
umotywować (że jednak warto, że na coś się przyda) napisałam
książkę pod wiele mówiącym tytułem „Ratunku, marzenia!”, w
której przetworzyłam nasze warmińskie przygody w miks strawny dla
starszej i młodszej dziatwy i założyłam bloga pod jeszcze więcej
mówiącym tytułem „Dom na Warmii, czyli 'Ratunku, marzenia!' dla
starszego Czytelnika” - trochę na zasadzie, że nie ma tego złego,
co by na dobry blog lub książkę nie wyszło. Ponadto snuję wraz z
Darkiem rozliczne plany twórczych (i mniej twórczych) projektów.
- No to sobie zracjonalizowaliśmy –
konkluduje tego typu dywagacje mój, nadzwyczaj świadom własnych (a
także moich) procesów myślowych, małżonek.
A ja mogę mu tylko przytaknąć. Bo
jak wytłumaczyć, że człowiek pakuje się w kłopoty, żeby
zamienić letniskowy domek w „rzeźbę”?
Porównanie z rzeźbieniem wydaje się
szczególnie adekwatne od czasu wizyty w naszej chałupce urzędników
Agencji Rolnej Skarbu Państwa z Olsztyna.
- Zaprosiłem ich do was... na kawę -
oświadczył z rozbrajającą szczerością Inny Sąsiad, którego
łąki graniczą z naszą ziemią. - Ale kiedyś się odwdzięczę.
Liczył chyba na to, że prezentując
"atrakcję turystyczną" wsi, czyli panią pisarkę z
wymykającym się wszelkim klasyfikacjom mężem („A ten pan... to
chyba jakiś rzeźbiarz, bo taki
potargany"), zyska sobie przychylność urzędników
kontrolujących (w imieniu Unii Europejskiej) jego użytki i
nieużytki.
Wizerunek Darka-rzeźbiarza utrwalił
wieńczący dzieło sztuki remontowania daszek nad zewnętrznymi
drzwiami.
- Sam to wyrzeźbiłeś? - spytała
Dobra Sąsiadka podziwiając fantazyjne zawijaski wycięte przez mego
męża z drewna.
- Sam.
- No, no... prawdziwy z ciebie
rzeźbiarz!
Wspólne marzenia
Gwoli ścisłości powinnam dodać, że
chałupka usytuowana jest tuż poza granicą historycznej Warmii,
konkretnie na terenie dawnych Prus Książęcych (dowiedzieliśmy się
tego przy okazji remontu). Jak widać nie tylko podróże kształcą.
Remonty również.
A więc poniemiecki dom kupiony od
Łemków(Ukraińców?), którzy znaleźli się w nim na skutek Akcji
Wisła i znaleźli swoje „warmińskie Bieszczady” w widocznym z
kuchennego okna pejzażu. To wszystko (jak przystało na tropicieli
„zmarszczek”), ślady historii budynku i losów naszych
poprzedników, staraliśmy się zachować remontując (rzeźbiąc)
chałupkę. Są więc przedwojenne kafle z niemieckimi sygnaturami;
ściągnięte ze strychu reprodukcje ikon i sporo innych znalezisk.
Znalazło się również miejsce na „skarby” zdobyte podczas
naszych trwających przez ponad dwadzieścia lat poszukiwań
wymarzonego domu na wsi.
To fantastyczne mieć wspólne marzenia
ze swoim życiowym partnerem. Problem zaczyna się w chwili, gdy
wreszcie uda się je spełnić. Bowiem, jak mówi przysłowie, diabeł
tkwi w szczegółach i dopiero realizacja wspólnego marzenia ujawnia
wszelkie pęknięcia (czasem głębsze od rys w stuletnim murze) i
różnice w tak zwanej wspólnej wizji. A to może się okazać
jeszcze groźniejsze
od psikusów poluzowanej przez czas materii. Ponieważ w skrajnych
przypadkach prowadzi do poluzowania uczuć. Zwłaszcza gdy dojdą do
tego problemy zewnętrze. A tych nam nie zabrakło.
Opór materii
Podczas remontu wielokrotnie mieliśmy okazję się przekonać, nie
tylko materia nieożywiona stawia opór przeciw naszym zamierzeniom.
Ożywiona również. Szczególnie, gdy przyjmuje postać majstra.
Opór majstra koncentruje się na uporczywym powstrzymywaniu się od
„majstrowania”, co może przyjąć rozmaite formy: począwszy od
niestawienia się o wyznaczonej porze w wyznaczonym miejscu,
niekończącym się przedłużaniu fazy przygotowawczej, produkowaniu
poruszających serce historii mających uzasadnić niemożność
przystąpienia do prac remontowych, a skończywszy na tajemniczym
zapadnięciu się pod ziemię albo spieprzeniu roboty. To ostatnie,
szczęśliwie, nie zdarzało nam się zbyt często.
Niektórzy fachowcy, jako istoty wysoce uspołecznione, potrzebują po prostu stałej i wspierającej obecności swego zleceniodawcy, co może okazać się pewnym kłopotem, kiedy ów wspierający (psychicznie i fizycznie) zleceniodawca mieszkającej na stałe w odległym o 300 km. miejscu.
Niektórzy fachowcy, jako istoty wysoce uspołecznione, potrzebują po prostu stałej i wspierającej obecności swego zleceniodawcy, co może okazać się pewnym kłopotem, kiedy ów wspierający (psychicznie i fizycznie) zleceniodawca mieszkającej na stałe w odległym o 300 km. miejscu.
Pod wszelkimi innymi (tzn. poza „majstrowaniem”) względami
majstrowie mogą znakomicie się sprawdzać. Dostarczają rozrywki i
smakowitych opowieści, jak Piękny J. - pięćdziesięcioletni na
oko, lecz wciąż młody duchem właściciel (a jakże!) meroli i
beemwicy, słynny na całą okolicy łamacz młodych niewieścich
serc. Gwoli ścisłości, nie tylko piękny, lecz również bardzo
silny. Jak sam nam wyznał, potrafi każdego położyć na rękę - i
Niemca i Ruska i mafioza. O jakże by się chciało, żeby tę siłę wykorzystał do
zleconych prac wykończeniowych.
Albo fachowiec zwany przez nas Majstrem Egzystencjalistą. Tu
problem, co prawda, polegał jedynie na nieco zbyt długim rozbiegu,
bo kiedy już zabrał się do pracy, to naprawdę nie było się do
czego przyczepić:
- Nie ma dziury, komar chuja nie wciśnie! – podsumował (z pełną
świadomością własnego sukcesu) ukończony właśnie proces
układania podbitek (fakt, pomiędzy ciasno ułożone listewki trudno
by było cokolwiek wcisnąć).
Oprócz niezapomnianych i obrazowych metafor majster ów potrafił
również (nie do końca chyba świadomie) aranżować sytuacje
wybitnie podnoszące nam poziom adrenaliny. Jedną z nich była
wizyta w naszym domu Rozwścieczonego Nieznajomego. Okazało się, że
nasz majster wypożyczył na kilka dni rusztowania z jego budowy.
Kilka dni zmieniło się w kilka tygodni, a że nasz Majster
przezornie nie zdradził, gdzie się z tymi rusztowaniami wybiera,
poprzedni - a zarazem kolejny zleceniodawca (Majster nie tylko
wypożyczył sprzęt, ale również nie dokończył roboty) musiał
przeprowadzić prawdziwe śledztwo, by do nas dotrzeć, co w sumie
wszystkim wyszło na dobrze, bo ostatecznie bardzo się z nim (to
znaczy z tym ogarniętym słusznym gniewem młodym człowiekiem)
zakolegowaliśmy, kiedy już nieco ochłonął.
Ballada o nieoheblowanej desce
Oddzielną i bardzo szczególną kategorię pośród majstrów stanowią
stolarze. Na początku zawarliśmy znajomość z Chimerycznym
Stolarzem Artystą, z którego osobą związana jest „Opowieść o
nieoheblowanej desce”. Nawiasem mówiąc deska ta, która, jak
przystało na bohaterkę ludowej gawędy, przeszła rozmaite i
skomplikowane koleje losu, została nieoheblowana przez naszego
Chimerycznego Artystę. Jej historię opowiedział mi Tajemniczy
Brodaty Mężczyzna (zdradzę tylko, że to była jego deska), który
przysiadł się do mnie, gdy wypoczywałam na ławeczce przed
chałupką i opowiedział całe swoje życie. No prawie. Jego
życiorys uzupełnił nam później Piękny J.:
- A wiecie czemu on ma brodę? Gardło mu poderżli, więc musi. Na
weselu. Kiedyś to były wesela! - rozmarzył się.
Następnie nawiązaliśmy współpracę z Wyluzowanym Stolarzem
Artystą. Fajnie się z nim gawędziło, ale... No cóż, resztę
możecie sobie dopowiedzieć na podstawie pierwszego członu
pseudonimu.
Wreszcie trafił się nam, niczym przysłowiowa „ostatnia deska
(oheblowana!) ratunku” (gdyby nie on, nie wiem, kto ocaliłby
nasze marzenia) Perfekcyjny Stolarz Artysta. Postać tak doskonała,
że prawie niemożliwa – solidny, dokładny i trzymający się
terminów.
Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że prócz niego zdarzali się
również inni solidni majstrowie np. zdun. Niestety, jego
działalność zbiegła się z moim osobistym „zmęczeniem
materiału”, poluzowaniem kłębiących się we mnie emocji, więc
(przy okazji drobnych, przejściowych kłopotów) zebrało mu się za
wszystkich poprzedników.
Żeby zakończyć ten wątek, który można by ciągnąć w
nieskończoność, zdradzę Czytelnikom, że z obu prób (próby pod
kryptonimem „fachowcy” i próby pt. „Realizacja wspólnych
marzeń”) udało się nam wyjść zwycięsko. Z kolejnych także.
Egzorcyzmy według Pięknego J.
Tu trzeba dodać, że obiekt naszych
marzeń również poddał nas różnym testom. Tak się bowiem
złożyło, że dom nie od razu chciał nas zaakceptować. Było więc
rur zamarzanie, zarastanie tynków pleśnią, zatykanie się
kanalizacji nawarstwionym przez pokolenia „materiałem”, a nawet
zrzucanie szafek ze ściany. Psikusy poluzowanej przez czas materii?
Czy raczej... aktywność
spiętego z powodu nowych domowników i nieco znerwicowanego ducha,
który, zamiast skrzypieć i trzaskać drzwiami topił wodę w
rurach, zsyłał na nas plagę gryzoni, czy też straszył
potencjalnym azbestem w nieprawidłowo ocieplającej dom supremie,
narażając na kosztowne badania.
W sumie duch w domu to byłoby coś, bo
jak powiada Piękny J., dziś cała Ziemia otoczona jest siecią
promieni, czy to z satelit, czy to z internetu, więc na duchy nie ma
już miejsca. Ale dawniej w każdej chałupie był duch. W domu
Pięknego J. również.
- Tak okropnie hałasował na strychu –
wyznał nam miejscowy siłacz - że jako mały chłopiec kuliłem się
ze strachu pod kołdrą. Aż pewnego dnia mój ojciec strasznie się
zdenerwował. Poszedł na strych i nawyzywał ducha, nawyzywał... I
od tej pory duch już nigdy nam nie przeszkadzał.
Ostatecznie nie udało się ustalić,
kto w naszym domu psocił: duch, czy poluzowana przez czas materia?
Nie skorzystaliśmy jednak z rady Pięknego J. Zamiast „nawyzywać”
ducha, rozkuwaliśmy świeżo położone kafelki, by odnaleźć
pęknięcie w miejscu, w którym, wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa, rura nie miała prawa pęknąć. Wynajęliśmy
koparkę, która po omacku szukała rury kanalizacyjnej wypełnionej
złogami przetworzonej przez pokolenia poprzedników materii, bo nikt
we wsi nie wiedział gdzie szukać odpływu. Odkrywaliśmy ukryte pod
warstwami olejnej farby „zmarszczki” starego drewna.
Wyciągnęliśmy z drewutni zniszczony kredens, który po renowacji
zajął miejsce niesfornych kuchennych szafek i powiesiliśmy na
ścianach oczyszczone z gromadzonego przez lata kurzu grekokatolickie
święte obrazki. Słowem wyciągnęliśmy na jaw to co skryte i z
trudnym do racjonalnego wyjaśnienia uporem podnosiliśmy się z
każdego budowlanego upadku, szukając pociechy w cudnych
krajobrazach, niezwykłych historiach i sąsiadach, którzy
dostarczali nam nie tylko anegdotek, lecz również wsparcia i
bezinteresownej pomocy, bo jak powiedział Kolejny Dobry Sąsiad (mąż
naszej Ulubionej i Również Nadzwyczaj Życzliwej Sklepowej):
- Na tym właśnie powinno polegać społeczeństwo, żeby ludzie
nawzajem sobie pomagali.
Happy end
W tym roku jednostronna (a w porywach to nawet obustronna) niechęć została przełamana i remont budynku udało się ukończyć. Można powiedzieć, że parze mazowieckich mieszczuchów wreszcie udało się oswoić warmiński dom po rozmaitych historycznych przejściach. Mamy więc happy end w naszym uduchowionym (lecz pozbawionym złośliwych duchów) domu. I swoją piękną, użytkową rzeźbę, to nic, że nieco koślawą, wszak „zmarszczki” i niedoskonałość była wpisana w założenia tego przedsięwzięcia.
Co będzie po napisach, tych konkretnie, które właśnie wklepuję
w Waszą i komputera pamięć.
Kto wie?
Pewno będziemy dalej rzeźbić.
Tekst:
Dorota Suwalska: niedoszły zoopsycholog, absolwentka Wydziału
Malarstwa warszawskiej ASP, pisarka.
Zdjęcia: Darek Kondefer: niedoszły ornitolog, absolwent Wydziału Malarstwa w
warszawskiej ASP, grafik, fotograf, ostatnio również „rzeźbiarz”.
P.S. Tekst nawiązuje również do "rzeźbiarskiego" wpisu z dnia 10 marca 2014 r. Można by rzecz, przepowiada mające nastąpić później zdarzenia. No bo fakt - sporo w nim o rzeźbieniu.
P.S. Tekst nawiązuje również do "rzeźbiarskiego" wpisu z dnia 10 marca 2014 r. Można by rzecz, przepowiada mające nastąpić później zdarzenia. No bo fakt - sporo w nim o rzeźbieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz